Teraz czytam...

"Kiedy odszedłeś" Jojo Moyes
"Szeptucha" Katarzyna Berenika Miszczuk

środa, 5 czerwca 2013

pieśń o poranku...

    Skończyłam, a skoro skończyłam to podzielę się opinią. A mowa o "Pieśni o poranku" Paulliny Simons.
    Sięgnęłam po tą książkę przez autorkę. Kiedyś, sto lat temu przeczytałam "Jeźdźca miedzianego" i zakochałam się w tej książce. Wiedziona więc nazwiskiem kupiłam "Pieśń...". Dobra książka, mądra, ale w żaden sposób nieporównywalna z "Jeźdźcem...". "Jeździec..." to piękny romans, z fabułą zakotwiczoną w II wojnie światowej, to ból, rozpacz, tragedia i porywająca miłość - słowem babskie czytadło.
"Pieśń o poranku" mnie zaskoczyła, bo spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Na początku czułam się rozczarowana, nic się nie kleiło, fabuła nijaka - rozterki matki, sfrustrowanej żony. Ale w miarę jak wczytywałam się głębiej dostrzegłam, że nie chodzi o romans, ale o samotność w wydawałoby się spełnionym życiu. Dostrzegłam maskę, w której żyją tysiące ludzi, bezradność człowieka opuszczonego, zdradzonego. I nie patrzę na relacje: mężczyzna pracujący - kobieta zajmująca się domem. Widzę w historii bohaterów człowieka samotnego, stojącego przed wyborami, w obliczu sytuacji, których nie może zmienić. To historia, dzięki której myśli się o swoim życiu, o swoich wahaniach i punktach stałych w naszych relacjach rodzinnych. Emocje jakie są związane z postaciami opowiadania czułam niemal fizycznie, pokazały, że wiele trzeba przemyśleć, poświęcić albo i nie.
I tylko zakończenie, losy głównej bohaterki pozostawiają pewien niedosyt. Autorka chyba tego nie przemyślała i jakieś taki "mały", niedopracowany ten finał. Mam wrażenie, że nie do końca miała pomysł jak zamknąć tak skomplikowaną fabułę.
   Polecam
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz