Potem były "Fikołki na trzepaku", "Zwyczajny facet", które przeczytałam i odłożyłam nie zastanawiając się nad nimi głębiej, nie myśląc o nich, dobrze się czytało i tyle. Nie było uczucia po przeczytaniu, że jeszcze kilka dni bohaterowie chodzą za mną i zmuszają mnie do refleksji.
Aż znalazłam w Matrasie "Lilkę". To był dla mnie powrót Kalicińskiej w wielkim stylu. Książka tak inna od swoich poprzedniczek - wzruszająca, pokazująca emocje związane z obowiązkiem, przywiązaniem, rodzącą się siostrzaną głęboką miłością a na końcu nieubłaganą śmiercią. Mnogość poruszanych tematów, wiele wątków zawartych w tej książce wciąga czytelnika, zmusza go do zastanowienia, przemyślenia wydarzeń, wyciągnięcia swoich wniosków.
Poznawanie siostrzanych skomplikowanych relacji bardzo mnie poruszyło, sama nie mam rodzeństwa, nigdy się nie dowiem jakie to uczucie, choć widzę jak mój Mąż żyje ze swoimi braćmi. To coś co jest między nimi to taka gumka, która mimo, że czasem się rozciąga to i tak wraca do swojej pierwotnej formy, raz wolniej, innym razem szybciej.
Kilka lat temu przeżyłam śmierć chorującego na raka Ojca, bezsilnie patrzyłam na powolny proces umierania i czytając o losach Lilki wróciły wspomnienia. Autorka bardzo realnie odtworzyła zmagania się z chorobą, i choć całość jest momentami przygnębiająca, ponura to bardzo dobrze, bo wydaje mi się, że tym bardziej wzrusza i wywołuje pozytywne emocje. Każdy z nas ociera się o podobne historie, każdy z nas bierze w nich udział.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz