Z filmową Bridget mam chyba coś wspólnego - od lat zmagam się z nadwagą z podobnie mizernym skutkiem, a o takim Marku marzy chyba większość z nas. Film urzekł mnie swym klimatem, kreacją Zellweger jako Bridget, zaczęłam się z nią utożsamiać, bo która z nas nie ma podobnych problemów, przemyśleń, nie staje przed takimi wyborami, a wszystko to podane w formie lekkiej, komediowej historyjki z romantycznym zakończeniem, w rewelacyjnej oprawie muzycznej
Książka też mnie nie zawiodła, sięgnęłam po nią po obejrzeniu obu części filmu i przeczytałam z niekłamaną przyjemnością. Nie zaskoczyła mnie specjalnie, ale to fajna powieść na zimowe wieczory. Opowieść o szarej myszce zapatrzonej w malowanego księcia, a nie dostrzegającej prawdziwej miłości u swego boku. Narracja w pierwszej osobie potęguje wrażenie, że czytamy pamiętnik. Jest to dziennik dziewczyny zmagającej się z samotnym życiem w wielkim mieście, szukającej swej drugiej połowy, uczestniczącej w życiu przyjaciół i rodziny - klasyczna proza trzydziestolatki. Dodatkowym atutem pamiętnika jest to, że każdej z nas wydaje się, że czyta o sobie. Zaczynamy się zastanawiać skąd autorka tyle o nas wie. I na koniec refleksja, że w tych swoich "problemach" nie jesteśmy odosobnione, że wszystkie mamy kompleksy, wahania nastrojów i popularne "doły". A dziennik Bridget wydobywa to na światło dzienne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz