Wtedy też czytałam "Brenta", to naprawdę kawałek dobrej polskiej literatury, choć pisanej dla młodzieży to wartej polecenia każdemu. W powieści poruszany jest problem w latach osiemdziesiątych nagminny, jakim były wyjazdy na zagraniczne wakacje i ucieczki na zachód. Niby nic złego, wiadomo, że ludzie robili to z biedy, gnali za lepszym życiem, za pracą, chcieli się urządzać, a w Polsce nic nie można było kupić. Jest w tej historii jednak głębsze przesłanie, bo nie chodzi o tych którzy wyjechali, ale o tych których zostawili. A zostawili trzynastoletniego chłopca pod opieką staruszki babci. Chłopca, który czekał na powrót rodziców, tęsknił, przesiadywał na lotnisku w oczekiwaniu na samolot z rodzicami. Zaczął sprawiać problemy wychowawcze, zetknął się z marginesem społecznym ówczesnej Warszawy i cały czas czekał: na mamę o pszenicznych włosach, na wysokiego ojca.
To naprawdę piękna opowieść o dziecku, o którym rodzice zapomnieli, który nie potrafił zrozumieć co ich popchnęło do wyjazdu, obwiniającego babcię o swoje nieszczęście.
Przy okazji "Brenta" przypomniałam sobie jeszcze jedną książkę z tamtego okresu, też ulubioną i bezzwrotnie pożyczoną koleżance. To "Jesienne astry" Miriam Pressler, może kiedyś uda mi się ją kupić i przeczytać, bo fabuła mi już umknęła, zostało tylko przeświadczenie, że bardzo mi się podobała.